W niewoli obozu harcerskiego

harcerze

Jedzenie

Mirek, jak nigdy w życiu, czuł narastający głód. Z napięciem śledził wzrokiem chleb.

Kromki leżały na dwóch stosach i zajmowały duży stół. Po lewej z dżemem, po prawej obłożone kiszonym ogórkiem. Zapas wydał mu się jeszcze spory, chociaż tych upragnionych było znacznie mniej. Kiedy podszedł do stołu, by wziąć upatrzoną skibkę, usłyszał skrzekliwy głos instruktorki:

– Już dosyć wzięliście z dżemem! Zostawcie trochę dla drugiego obozu! Teraz bierzemy tylko z ogórkiem!

Mirek poczuł takie rozczarowanie, jakby ktoś mu tę kromkę wyrwał z gardła i nie zostawił nic innego do jedzenia. Zacisnął pięści w bezsilnej złości, a pod powiekami poczuł wzbierające łzy. Jednak potulnie wziął wskazane kromki i usiadł z boku. Z wolna gryzł kanapki, których kwaśny smak wykręcał mu gębę; pogrążał się w niewesołym nastroju.

Miał na sobie bladozieloną bluzę instruktora harcerskiego kupioną metodą szantażu na matce, która w sklepie harcerskim wysupłała na nią ostatnie pieniądze. A przecież nie miał za sobą nawet przysięgi, tylko ambicję, by wyglądać odpowiednio do miejsca i efektownie. W domu zdania co do sensu przystąpienia do harcerstwa były podzielone. Mama, jako przedwojenna harcerka, nie widziała niczego zdrożnego w przynależności do organizacji o tej samej nazwie. Chciała wierzyć, że nic się nie zmieniło, że dawne ideały i rytuały są zachowane. Na szczęście nie miał kto jej wyprowadzić z błędu. Ojciec był „wojującym antykomunistą” i czuł, że wszelkie organizacje są pod przemożnym wpływem rządzących. Gdyby mógł, zabroniłby wyjazdu synowi, lecz on i matka uparli się, więc dał spokój. Mirek zachowywał dystans i nie interesowała go cała ta harcerska celebra, zwłaszcza w ciągu roku szkolnego. Znalazł się tu jedynie dlatego, że w pewnej chwili zauważył, iż większość klasy wybiera się na ten obóz, i chyba jako jeden z ostatnich pomyślał, że warto się przyłączyć do tej paczki.

Dymek

Po śniadaniu pognało go do obozowej latryny, która powstała z pozbijanych drewnianych bali w roli siedziska i głębokiego dołu, do którego można było się wypróżniać. Wracał już, kiedy usłyszał tuż obok siebie:

– Zapalisz?

Obrócił się i sięgnął po papierosa z wyciągniętej w jego kierunku paczki.

– Dzięki.

Janusz podał ogień i zapalił swojego papierosa. Zaciągnęli się obydwaj. Mirek ostrożnie i bez przyjemności. Za to kolega wciągnął  dym głęboko i, delektując się smakiem, powoli wypuszczał jego kłęby nie tylko złożonymi w trąbkę ustami, ale również nosem.

– A ty jakie palisz? – spytał Janusz.

– Różnie. Często sporty.

– A jakie kupujesz?

– Eh… wiesz. Rodzice nie dają mi kieszonkowego… – Mirek był zakłopotany.

– Więc palisz tylko, jak ktoś cię poczęstuje?

– No tak…

– A jak nikt nie częstuje?

– To nie palę.

– I wytrzymujesz? Ja bym nie dał rady. Nawet dzień bez papierosa to dla mnie męka.

– Uzależniłeś się. – W głosie Mirka zabrzmiało coś w rodzaju podziwu.

– Chyba tak. Niedługo będę kopcił jak mój stary.

– To masz dobrze, bo moi starzy nie palą i muszę uważać, żeby im nie chuchnąć.

– Wejdziesz do mojego namiotu? Znajdziemy kogoś do tysiąca.

– Nie mogę. Mam dyżur w kuchni.

– Tylko dokładnie obieraj, żeby mi łupin nie było, bo wiesz, co… – Janusz z poważną miną wykonał gest dłonią w poprzek szyi.

Kaczka

Mirek wszedł do umiejscowionej na leśnej polanie kuchni i oparł się na jednym z drewnianych kołków wbitych pionowo w ziemię w roli słupka. Drewno było źle obrobione, z kawałkami kory i pęknięciami. Pogładził je ręką i weszła mu drzazga. Spojrzał w górę i z obrzydzeniem oglądał brzydki szary brezent służący jako zadaszenie. Rolę podłogi pełniło trawiaste podłoże, na którym stały prymitywne piece na drewno i stoły. Gotujące się w kotłach potrawy rozsiewały wokół przykry zapach cebuli z czosnkiem. Jednak to on właśnie przyciągnął dwie kaczki z pobliskiego gospodarstwa. Ptaki zajęły się wyszukiwaniem smakołyków. Jeden z nich połasił się na robaki, które leżały nabite na haczyki od wędek.

Kiedy Mirek zorientował się, kaczka już się męczyła, nie mogąc pozbyć się żyłki, tej która łączyła wędkę z haczykiem i połkniętym robakiem. Haczyk zaczął wbijać się jej w żołądek. Mirek widział, jak potworny ból zadaje ostry przedmiot, rozrywając jej narządy wewnętrzne. Ptak kwakał żałośnie. Patrząc na to, Mirek czuł, jakby to jemu haczyk wbijał się we wnętrzności. Chwilami chciało mu się wymiotować, więc starał się odwracać wzrok. Jednak co pewien czas jego oczy mimowolnie zwracały się w jej kierunku. Widział, jak padła na bok i żałośnie przewracała nogami, jak starała się podnieść z pomocą skrzydeł. Stopniowo jej ruchy słabły, aż zastygła w bezruchu.

– Zdechła – stwierdził kucharz.

Mirek ku swojemu zdziwieniu przyjął śmierć kaczki z ulgą.

– A tobie co tak wolno idzie? Prawie nic nie zrobiłeś. – Kucharz zmarszczył czoło i wykrzywił gębę w złośliwym grymasie.

– To ta kaczka – mruknął chłopak. – Już nadrabiam.

– Przez ciebie, cholera, spóźnimy się z obiadem. – Kucharz aż bulgotał ze złości i pryskał śliną.

Mirek przestraszył się i wziął się żwawo za obieranie ziemniaków. Teraz robił to na odpieprz i wkrótce udało mu się skończyć.

Obiad

Kiedy obiad był już gotowy, mógł nalać sobie zupy do menażki i nałożyć drugie danie. Spróbował zupy. Wodnista lura o kwaśnym smaku. Wypluł wszystko wprost na murawę.

– Co ty wyprawiasz w naszej stołówce? Jak śmiesz tu brudzić, śmierdzielu jeden?! – Instruktorka była oburzona. – Resztę zjesz na stojąco – rozkazała na dobre rozeźlona.

Zupy już nie potrafił tknąć, a drugie danie stawało mu w gardle. Ziemniaki były niedogotowane, a mięso twarde jak kość. W końcu nie mógł się zmusić i ze stołówki wyszedł całkiem głodny. Powoli wracał do namiotu, zapominając zupełnie o umyciu menażki. Rzucił ją pod łóżko, a sam padł na posłanie. Nie chciało mu się nawet przykryć.

– Pograsz z nami w tysiąca? – usłyszał zaproszenie.

– Dajcie spokój. Rzygać mi się chce po tym obiedzie. Jeszcze wam pobrudzę karty.

– To się lepiej prześpij, bo dzisiaj masz wartę.

I wtedy przypomniał sobie, że tej nocy nie będzie mógł spać jak zawsze. Nigdy nie stał na warcie i miał obawy, jak mu pójdzie. Zastanawiał się, czy wstanie i czy nie przyśnie w trakcie warty. Ani się obejrzał, jak zmorzył go sen.

Warta

– Mirek! – Ktoś szarpał go za ramię. – Już druga. Co tak śpisz?!

Przetarł oczy. Na dworze była ciemna noc. Księżyc świecił zimnym światłem. Gwiazdy jak szpilki wbijały się w zaspane oczy. Mirek był cały skostniały z zimna. Po chwili wstał, czując się nieświeżo w wygniecionym mundurze. Próbował go wygładzić. Nieco skołowany podążył w kierunku swojego posterunku. Wartę pełnił z nim drobny blondas z sąsiedniego namiotu, a Mirek zapytał go:

– Co to za diabelska godzina?

– Pół godziny po czasie duchów – usłyszał odpowiedź.

– Eh tam. Twoja cebula pewnie się spóźnia?

– Coś ty, to porządny ruski zegarek – oburzył się kolega. – Chrzestny mi go kupił na wycieczce w Sojuzie.

– Przecież mieliśmy stać dopiero od drugiej. Pomylili się czy co? – oprzytomniał, dziwiąc się, Mirek.

– No to nas zrobili w ciula – domyślnie westchnął kolega. – Słyszałem, że niektórzy kombinują z przesuwaniem wskazówek, żeby za długo nie stać.

– Cholerni oszuści! Wolą się wyspać. – Mirek był wściekły jak nigdy.

– Tfu!!! – Drugi wartownik kopnął drzewo i zaklął pod nosem.

Mirek z podziwem słuchał siarczystej wiązanki, która wylała się z ust blondyna. Po dłuższej chwili tamten zagadał:

– Trzeba by obejść obóz dookoła – spojrzał z ukosa, kalkulując. – Może ty, Mirek?

Chciał odmówić, ale jeszcze był zesztywniały i trochę zmarznięty, więc pomyślał, że się rozrusza.

– Dobra. Przejdę się – odpowiedział i ruszył w drogę, świecąc przed sobą latarką.

Atak

Idąc przez las, śledził światło latarki zdające się wydobywać najdziwniejsze stwory, które po dokładniejszym przyjrzeniu okazywały się tylko złudzeniem wywołanym skąpym strumieniem światła tańczącego w rytm jego kroków i swobodnie poruszającej się ręki. Kiedy las już trochę mu się znudził, postanowił zejść zboczem w dół, nad jezioro.

Stanął na brzegu i ujrzał jego taflę błyszczącą w poświacie księżycowej. Podobał mu się ten widok. Przypomniał sobie Sonatę księżycową i „zagrał” ją w myślach. Zdawało mu się, że uderzenia w klawisze fortepianu obejmują całe jezioro, a przysłuchujący się temu księżyc jakby się uśmiechał metalicznym blaskiem. Całą tę inscenizację przerwał nagły plusk w pobliżu brzegu jeziora.

Poświecił w tym kierunku latarką, jednak nie ujrzał strumienia światła na wodzie. Zamiast tego ogarnęła go całkowita ciemność. Latarka wypadła mu z ręki. Na swojej głowie poczuł szorstki worek. Próbował krzyczeć, lecz worek zacisnął się mu wokół twarzy. Ktoś wykręcił mu ręce do tyłu, a następnie oplótł je sznurem. Brutalnie popychany, w całkowitej ciszy przeszedł kilkaset metrów, a potem padł na rampę półciężarówki. I wtedy również na nogach zacisnęły się więzy sznura. Po chwili zawarczał silnik i samochód ruszył po wyboistej leśnej drodze.

Dopiero w tym momencie dopadł go strach i mroczne myśli. Drewniana podłoga zapachniała mu krwią i mięsem. „Ciekawe, czy ktoś przede mną tu leżał?” – pomyślał. „Może zginął? A może to tylko było jakieś zwierzę?” Młodzi ludzie, nieco tylko starsi od niego, rozmawiali głośno i wesoło. Przebijał ton beztroski. Trochę go to uspokoiło. Niebawem samochód zatrzymał się.

– Ale z was głupcy. Nie udusiliście tego chłopaka? – usłyszał karcący głos kogoś starszego.

– Nic mu nie będzie. Przecież widzi drużynowy, że się rusza.

I w tym momencie zdjęto mu worek z głowy. Oślepiły go światła latarni. Po chwili zorientował się, że stoi pośrodku obozu wśród samych harcerzy. Strach minął, za to jego pięści zacisnęły się.

W niewoli

– Co się dzieje? Co wy wyprawiacie? – wybuchnął z nagłą złością.

– Spokojnie… Chłopaki zabawiają się w stare harcerskie rozrywki. Jesteśmy obozem z Krakowa. A ty skąd?

– Ja z Poznania – odpowiedział, a jego pięści same się rozluźniły.

– Krzywdy ci nie zrobimy. Dostaniesz własny namiot na czas aresztu u nas. A rano doniesiemy smaczny posiłek. – Harcerz starał się być sympatyczny.

– No dobrze. A jak długo chcecie mnie tu trzymać?

– To się zobaczy, jak pójdą rozmowy pokojowe z twoim obozem – śmiał się chłopak.

– Dobra. To gdzie mogę się wyspać? A gdzie wysikać? – Mirek przypomniał sobie o elementarnych potrzebach.

The Beatles

Pomimo pełnego napięcia udało mu się szybko zasnąć. Obudziła go rytmiczna muzyka i pełen przerażenia krzyk:

Help! I need somebody…

Przez chwilę nie wiedział, co się z nim stało. Nie rozpoznawał wnętrza namiotu ani odgłosów. Po chwili dezorientacji przypomniał sobie tę melodię z filmu oglądanego na koloniach kilka lat temu. Tej i innych piosenek zespołu The Beatles miał też okazję słuchać na obozie zimowym w Zakopanem. Już wtedy było wiadomo, że zespół się rozwiązał, ale słuchano ich nadal. Dopiero po tych skojarzeniach przypomniał sobie wydarzenia z poprzedniego wieczoru. Leżał jeszcze  chwilę, słuchając Girl wykorzystanej w telewizyjnej „Kobrze”. W pewnej chwili płachta namiotu odsłoniła się i usłyszał:

– Wstawaj, aresztancie! Jak się umyjesz, to cię nakarmimy, ale potem masz dyżur w kuchni! Nie ma lekko!

Mirek westchnął i zaczął się szykować. Śniadanie smakowało znacznie lepiej niż we własnym obozie, a modna muzyka poprawiała nastrój. Tylko czekający na niego przed kuchnią stos ziemniaków  trochę psuł ten sielski obraz. Wkrótce zabrał się za pracę, w trakcie której przyglądał się pracującej w kuchni harcerce w jego wieku. W pewnej chwili odezwał się do niej:

– Ty też masz jakąś karę, że pracujesz w kuchni?

– Skądże. Sama się zgłosiłam. Bardzo lubię gotowanie.

– A ja nie bardzo. Chętnie bym stąd uciekł, tylko nawet nie wiem, w jakim kierunku musiałbym iść, żeby trafić do swoich.

– Lepiej się z tym nie obnoś, bo cię zwiążą i zamkną – ostrzegła szeptem.

Zrozumiał, że dziewczyna mu nie pomoże, bo się boi. Pracował więc dalej przy obieraniu ziemniaków i z lekka obrażony nie odzywał się do niej więcej. Nawet nie spytał, jak ma na imię. W pewnej chwili zapytał jednak:

– Mogę iść do latryny?

– Tak. Tu masz papier. – Dziewczyna podała mu kawałek złożonego arkusza.

Plan

Trochę go zdziwiło, że papier wyglądał na zbyt sztywny jak do celów sanitarnych. Rozwinął go po drodze, zastanawiając się, czy może w środku jest więcej odpowiedniego materiału. Zdumiał się, gdy zobaczył ręcznie naszkicowaną mapkę i napisaną drobnym równym pismem wskazówkę.

Twój obóz leży jakieś dziesięć kilometrów od naszego. Łatwo trafisz, trzymając się rzeczki, aż do jej ujścia w jeziorze, nad którym właśnie się rozłożyliście. Musisz wyruszyć dopiero, jak się ściemni, żeby cię nie złapano. Najłatwiej wyjść z obozu koło latryny. Dasz radę. Powodzenia.

Liścik nie zawierał podpisu, ale Mirek domyślił się, że dziewczyna nie chciała się zdradzić, gdyby trafił w ręce jej kolegów. Załatwił potrzebę, a papier złożył i schował do kieszeni.

Po powrocie nie odzywał się do dziewczyny, bo przyszła inna harcerka i nie chciał jej narobić kłopotów. Za to z zainteresowaniem przyglądał się jej aż do chwili, gdy ta niespodziewanie skończyła dyżur. Po tym miał nawet chwilę zwątpienia, zastanawiając się, czy warto uciekać z tak przyjaznego miejsca, zwłaszcza że nie poznał nawet imienia dziewczyny. Ale głupio mu było zrezygnować chociażby przez wzgląd na nią, bo przecież zaryzykowała dla niego. Tylko czy jeszcze kiedyś się spotkają? Wierzył, że znajdzie się na to jakiś sposób.

Ucieczka

Kiedy tylko zrobiło się ciemno, wyszedł przed namiot, mówiąc strażnikowi, że strasznie go skręca po kolacji. Ten ze zrozumieniem pokiwał głową. A Mirek zaraz po wejściu w ciemność przyspieszył kroku, kierując się prosto nad rzekę. Kiedy do niej doszedł, ruszył wzdłuż jej biegu w zapamiętanym z mapy kierunku. Szedł powoli, bowiem ścieżka była zarośnięta, ale nie obawiał się samotnej wędrówki. Było też dosyć ciepło.

Nagle z tyłu usłyszał głośne gwizdy i nawoływania. Domyślił się, że odkryto jego ucieczkę, więc wzmógł czujność. W pewnej chwili zauważył z boku światła samochodu, które wkrótce zatrzymały się niedaleko przed nim. Okazało się, że pogoń w ten sposób zablokowała mu drogę ucieczki. Nie mógł teraz bezpiecznie przejść obok nich, nie mógł również przejść drugim brzegiem, który, w przeciwieństwie do tego, był niezarośnięty. Spojrzał jednak na rzeczkę. Wyglądała na wystarczająco głęboką i  głośno szumiała. Samochód stał tuż nad nią, ale był odwrócony tyłem, żeby oświetlać ewentualną lądową drogę ucieczki.

Mirek pomyślał, że to jest jego szansa, i w ubraniu wszedł do rzeczki. Nie była głęboka, więc, aby się ukryć, musiał uklęknąć i pochylić się do przodu, wspierając się na rękach. W ten sposób zanurzył się w wodzie po szyję i ruszył do przodu na czworakach, utrzymując się w odległości kilku metrów od brzegu. Uważnie śledził to, co się na nim działo. Poruszanie się w ten sposób nie było wygodne, gdyż dno rzeki usiane było kamieniami wpijającymi mu się w kolana i dłonie.

Pogoń

W pewnej chwili zauważył na brzegu dwóch harcerzy zwróconych wprost na niego.

– Myślisz, że go złapiemy? – padło pytanie.

Musiał stanąć w bezruchu.

– Na pewno. Nie ma mocnych, żeby się prześlizgnął.

– A może poszedł w drugą stronę?

Było mu zimno i z trudem się powstrzymywał, by nie szczękać zębami. Zaciskał je do bólu wraz z wargami i językiem.

– Tam też poszła pogoń. Przecież obudziliśmy cały obóz. Wszędzie pełno naszych. Mysz się nie prześliźnie.

– Mam ochotę popływać. A ty? – usłyszał w pewnym momencie i na chwilę zrobiło mu się gorąco ze strachu.

– A pomyślałeś, co będzie, jak cię złapią? Komendant jest napalony i marny los tego, kto się narazi.

– Eh tam, w sumie to jest trochę za zimno.

Mirek odetchnął z ulgą. Wreszcie jeden z rozmówców odwrócił i odszedł, a za nim ten drugi. Uciekinier mógł ruszyć dalej. Kilkanaście metrów za samochodem wyszedł z rzeki. Teraz już głośno szczękał zębami. Nie mógł się opanować. Z ubrania wypłynęły strumienie wody, a kiedy ruszył brzegiem, z butów wytrysnęły jej fontanny. Zimno nawet bardziej niż w rzece dawało mu się teraz we znaki, ale starał się wykorzystać marsz, by się rozgrzać.

Swoi

Po czterech godzinach od momentu ucieczki dotarł wreszcie do jeziora. Wyszedł na jego brzeg i zaczął się rozglądać za światłami swego obozu. Zauważył je na przeciwnym brzegu, więc musiał jeszcze obejść jezioro. Wreszcie trafił na strażnika.

– Hasło – usłyszał groźne burknięcie.

– Nietoperz lata nocą – rzucił.

– To już nieważne. Jak nie znasz nowego, to cię zaaresztuję. – Chłopak wyglądał na młodszego i mocno przejętego swoją rolą.

– Nie wygłupiaj się, przecież to ja, Mirek. Uciekłem z niewoli. Nie znam nowego hasła.

Chłopak jednak nie posłuchał i zaczął głośno gwizdać. Zaraz przybiegło kilkanaście osób. Wśród nich byli ci, którzy znali Mirka i wiedzieli o jego porwaniu.

– Zuch harcerz – pochwalił go drużynowy. – Dostaniesz odznakę za odwagę. A teraz szybko dajcie mu gorącej herbaty, jakieś pastylki przeciw przeziębieniu i każcie położyć się do łóżka, żeby się nie pochorował.

Mirek bardziej niż z odznaki ucieszył się na wieść, że sąsiedni obóz zaprosił ich wszystkich do siebie na wielką zabawę, która odbędzie się jutro.

– Mieli nadzieję, że przyniesiemy im sowity okup za ciebie, a tymczasem obejdą się smakiem i będzie im wstyd – śmiał się drużynowy.

Możesz również polubić…

1 Odpowiedź

  1. Zbyszek pisze:

    Dzisiaj na takie porwanie zareagowałby prokurator.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *