Sercu na ratunek

ratownik

Sięgnąłem po lornetkę i patrolowałem kąpielisko. Nagle, blisko najdalej wysuniętej w morze boi dostrzegłem uniesione w geście rozpaczy dłonie, a potem gwałtowną kotłowaninę. Chwyciłem za zestaw ratunkowy. Zeskoczyłem z podestu i pobiegłem przez plażę do brzegu morza. Zimne fale gwałtownie ochłodziły moje nagrzane słońcem ciało, ale nie dałem się i płynąłem jak najszybciej. Drążyła mnie tylko myśl by zdążyć, zanim będzie za późno. Wkrótce zobaczyłem przed sobą ofiarę, jak półprzytomna rzucała się jeszcze, chociaż jej głowa pogrążała się już w wodzie. Podpłynąłem do niej od tyłu, tak że jej nadal wymachujące ręce nie mogły mi zaszkodzić i stylem grzbietowym wlokłem ją do brzegu. Kiedy wyciągnąłem ciało na plażę było już całkowicie bezwładne. Położyłem na boku i starałem się udrożnić drogi oddechowe. Nie czułem pulsu! Rozpocząłem masaż serca i sztuczne oddychanie. Dopiero gdy przywarłem do ust ofiary, zorientowałem się, że to dziewczyna. Miała blond włosy i jasnobłękitne oczy. W innych okolicznościach tak intymne spotkanie byłoby rozkoszą.
   – Co ty robisz? Palancie jeden – gwałtowny wybuch dziewczęcej złości przerwał moją reanimację i ledwie zaczętą myśl.
    Piękna dziewczyna przytomniała w ekspresowym tempie. Mimo wszystko cieszyłem się, bo to dobrze rokowało.
   – Martusiu! Nic ci nie jest? – Do dziewczyny podbiegł chudy jak szczapa blondyn, którego ciało przysłonięte jedynie kąpielówkami zdawało się nie mieć poza głową ani jednego włoska.
   Zaczęli się ściskać. Dziewczyna wyjaśniała, że zrobiło się jej słabo i nagle poczuła, że ktoś ją molestuje. Wobec takiego punktu widzenia wolałem się wycofać. Na szczęście przybył lekarz, więc i tak nic po mnie. Miałem przecież nadal dyżur ratowniczy.
   Niestety zetknięcie z tą urokliwą dziewczyną rozdrapało krwawiącą ranę w moim sercu. Miała na imię Irena i była moją dziewczyną przez półtora roku. Już zaczynałem myśleć o zaręczynach, kiedy ona przyszła i powiedziała:
   – Wiesz Artur, spotkałam jednego chłopaka. Ma na imię Jarek. Chyba się w nim zakochałam.
   – To mnie już nie kochasz? – zapytałem z rozbrajającą naiwnością.
   – Coś ty? Czy myśmy się w ogóle kiedyś kochali? – Na jej twarzy odmalowało się zdumienie.
   W ten sposób jednym zdaniem przekreśliła całe nasze dotychczasowe życie. Oczywiście próbowałem z nią jeszcze rozmawiać, ale to było skazane na porażkę. Nie miało najmniejszego sensu. Zamknąłem się w sobie i pogrążyłem w rozpaczy. Akurat była sesja, więc nie miałem za dużo czasu na rozmyślania.
   – Masz jakieś plany na wakacje? – zapytał rudowłosy kumpel z roku kiedy właśnie omówiliśmy błędy popełnione na matematyce dyskretnej.
   – Jakoś nie chce mi się o tym myśleć – odpowiedziałem zgnębiony niepowodzeniami uczuciowymi i egzaminacyjnymi.
   – To może zabierzesz się ze mną nad morze – celnie kusił, bo to lubiłem – Będziesz pracować jako ratownik. Przecież zrobiłeś kurs.
   Chwilę się opierałem, jednak przystałem na ten projekt, mając nadzieję, że jak „pooglądam trochę piękniejszych niż Irena lasek, to mi przejdzie”.
   I tak znalazłem się w cudownej nadmorskiej mieścince, wśród pięknej przyrody i jeszcze piękniejszych kobiet. Trochę mi to pomagało zapomnieć Irenę, jednak ani myślałem o zdobywaniu ich. W tamtych dniach żadna dziewczyna nie zrobiła na mnie większego wrażenia. Aż do tej akcji ratunkowej. Nie wiem, który dokładnie to był moment. Czy to było wtedy, kiedy dotykając ust pięknej Marty, zorientowałem się, że to dziewczyna, czy może wtedy, gdy ona naskoczyła na mnie, tak cudownie i bezpodstawnie wściekając się? Nie potrafiłem nawet być zły na nią za tę niewdzięczność. Całą dalszą część dnia walczyłem z sobą, by skupić się na dbaniu o bezpieczeństwo kąpiących i odganiałem od siebie natrętne myśli o Marcie. Wróciwszy do pokoju, jak co dzień wziąłem zimny prysznic. Kiedy wyłączyłem wodę, usłyszałem, że ktoś puka do drzwi. Wiedziałem, że kolega, z którym dzieliłem pokój, poszedł balować w miasteczku, więc szybko przepasałem się ręcznikiem i wyskoczyłem z łazienki, by otworzyć drzwi gościowi.
   – Chciałam cię przeprosić i gorąco podziękować – przemawiał do mnie bukiet kwiatów, a raczej dziewczyna kryjąca się za nim.
   – Wejdź, proszę. – Nie widziałem jej, ale byłem pewien, że to Marta.
   I wtedy dopiero zorientowałem się, że zapraszam dziewczynę do pokoju, mając na sobie jedynie ręcznik. Marta jednak albo tego nie zauważyła, albo nie przejmowała się tym i nie czekając, aż zniknie moje wahanie i odsunę się od drzwi, wcisnęła się do środka, zahaczając właśnie o ten nieszczęsny ręcznik.
   – O sorry! – dziewczyna gwałtownie odwróciła się w stronę okna, po tym jak przez chwilę oglądała mnie w stroju Adama.
   – Jasny gwint! Postój tak chwilę proszę, aż uporam się ze swoim strojem – chciałem zapaść się pod ziemię, zamiast tego szybko podciągnąłem ręcznik i chwyciłem rzeczy z krzesła, przenosząc się do łazienki. Tu szybko się ubrałem i jakoś ochłonąłem po tej strasznie zawstydzającej sytuacji.
   – Możesz się już odwrócić, Marto. Teraz to ja cię będę musiał przepraszać za moją niezdarność – zacząłem się tłumaczyć.
   – Daj spokój. Nic się nie stało i wszystko to moja wina. Byłam dzisiaj okropna, a ty mi przecież uratowałeś życie i za to chciałam ci podziękować – mówiła, a ja ledwo rozumiałem treść. Dopiero teraz mogłem w pełni podziwiać jej onieśmielającą mnie urodę. Przyjąłem kwiaty i niezdarnie zaproponowałem:
   – To może napijesz się kawy albo herbaty?
   – Twoje propozycje są dla mnie rozkazem. Mój ty wybawco! – powiedziała to jakoś tak, że od razu się wystraszyłem:
   – Jeśli ci nie pasuje, to nie będę cię przymuszał – powiedziałem tak dlatego, że miałem w pamięci tego blondyna i nie chciałem wszystkiego znowu skomplikować.
   – Spoko. Chyba się mnie nie boisz? – mrugnęła do mnie.
   Rozmawiało się nam naprawdę fajnie. Była nie tylko piękna, ale też miła i mądra. Opowiedziała mi, jak tu przyjechała z grupą znajomych, by trochę odpocząć od studiowania informatyki.
   – To tak jak i ja! – wykrzyknąłem radośnie.
   Tamtego dnia do wody weszła sama i wypłynęła trochę zbyt daleko. W pewnej chwili poczuła lekki skurcz, spanikowała, a efekt tego wszystkiego widziałem przez lornetkę. Nie wyglądało, aby Marta gdzieś się spieszyła i rozmowa toczyła się w swobodnej atmosferze. W pewnym momencie jednak drzwi się otworzyły i wszedł mój współlokator. Marta od razu wstała witając się z nim i jednocześnie żegnając:
   – Zasiedziałam się trochę. Na mnie już czas.
   – Odprowadzę cię – zaproponowałem, a ona nie zaprotestowała.
   – I czego cię tam uczą na tej informatyce? – spytałem, bo brakowało mi tematu do rozmowy.
   – Na pierwszym roku solidnie nas wdrożyli do programowania w języku Python.
   – To tak jak i u nas. Fajny język, że nie używa tradycyjnych średników do oddzielania instrukcji.
   – Tak w tym „C” to ciągle o tym znaku zapominałam i wyskakiwały mi błędy kompilacji z nieoczywistymi komunikatami, a w Pythonie wystarczy przejść do nowej linii.
   – No i zamiast łatwych do przeoczenia wąsatych nawiasów instrukcji wystarczy stosować wcięcia.
   – Tak, w innych językach te wcięcia służą tylko do uczynienia kodu czytelniejszym – mówiła, a ja główkowałem jak uczynić rozmowę trochę mniej techniczną.
   – A jak jest u was ze współczynnikiem gamma? – zapytałem z chytrym uśmieszkiem.
   – Chyba nie przerabialiśmy tego? – Marta była lekko zakłopotana.
   – To takie żartobliwe określenie proporcji płci żeńskiej i męskiej w grupie studenckiej – wyjaśniłem z satysfakcją, że mi się udało ją czymś zaskoczyć.
   – Ach tak. U nas na roku na dwie setki studentów są tylko trzy dziewczyny.
   – To tak jak teraz wszędzie. Wykładowca nam mówił, że jak on zaczynał studia w połowie lat siedemdziesiątych to było po równo dziewczyn i chłopaków, co było ewenementem na Wydziale Elektrycznym, na który dziewczyny wcale się tak nie garnęły.
   – To ciekawe. Nie wiedziałam, że tak dużo było dziewczyn i że studiowali na elektrycznym, a nie informatyce czy elektronice.
   – Takie czasy. Zaraz na początku mężczyźni nie chcieli obsługiwać komputerów i brano kobiety, więc i naukowców w tej dziedzinie nie było wielu.
   Tak sobie rozmawialiśmy o naszym studiowaniu, ale nie było to dla mnie nudne. O wszystkim potrafiła mówić ciekawie. Mimo, że uczyliśmy się na różnych uczelniach w różnych miastach mieliśmy podobne doświadczenia.
   Był piękny letni wieczór. W pewnej chwili znaleźliśmy się sami na nadmorskiej promenadzie. Chwyciłem ją za rękę i spojrzałem w oczy. Wytrzymała mój wzrok. Pocałowałem ją.
   – Wiesz, nie myślałem, że mi na to pozwolisz – powiedziałem po chwili cicho.
   – Masz taką niską samoocenę?
   – Tak szczerze, to niepokoi mnie ten blondyn z plaży. Wyglądał na bardzo bliską ci osobę.
   – Bo Kajtek jest mi bardzo bliski – powiedziała to tak, że czułem jakiś podstęp.
   – I nie będzie mu przeszkadzało nasze zbliżenie? A może to jest cena, jaką postanowiliście mi zapłacić za uratowanie tobie życia? – uderzyłem w ton podejrzliwej irytacji.
   – To przecież był mój brat, głuptasku – pstryknęła mnie w nos rozbawiona moim „śledztwem”.
   Od tego czasu spotykaliśmy się codziennie tak często jak mi na to pozwalało angażujące zajęcie. Zwykle więc odbywało się to późnym popołudniem i zajmowaliśmy się sobą do nocy.
   Pewnego wieczoru Marta siedziała u mnie w pokoju, aż nagle spojrzawszy na zegarek, szybko się podniosła:
   – Musze lecieć, bo zaraz przyjdzie twój kolega.
   – Nie przyjdzie. Wyjechał do domu – powiedziałem spokojnie, patrząc jej w oczy.
   – No to jeszcze posiedzę – usiadła z powrotem.
   – Kochasz mnie? – zapytałem wprost, chociaż takich wyznań nie szczędziliśmy sobie ostatnio.
   – Przecież wiesz, że tak – odpowiedziała skwapliwie.
   – A może tylko jesteś wdzięczna za uratowanie życia?
   – Nie, to nie to. Podobałbyś mi się nawet bez tej zasługi, tylko czy ty byś na mnie zwrócił uwagę? – uśmiechnęła się.
   – Nie wątpię, że tak. Jesteś zjawiskowo piękna i mądra – mówiłem z pełnym przekonaniem – Od razu mi się spodobałaś – moje słowa potwierdziłem długim pocałunkiem i przytuleniem jej szczupłej sylwetki.
   Poczułem jak z lekka drży, co mnie ośmieliło do rozpięcia jej bluzki i złożenia serii lekko kąśliwych pocałunków w szyję. Już po wszystkim Marta wymknęła się do łazienki. W tym czasie rozwiesiłem nasze rzeczy na krzesełkach.
   – To ja się będę zbierać – powiedziała wracając.
   – Nie pozwolę na to – zaprotestowałem kategorycznie i chwyciłem ją na ręce zanosząc do mojego łóżka, a ona zaśmiała się perliście.
   Tej nocy zbliżyliśmy się do siebie jeszcze dwa razy chociaż bardziej klasycznie i było mi dobrze jak nigdy dotąd. Rano zjedliśmy śniadanie w przytulnym bistro i odprowadziłem Martę do jej kwatery. Tymczasem zbliżał się koniec naszych wakacji i wydawało się, że może się to skończyć jak większość wakacyjnych romansów, gdyż studiowaliśmy w miastach odległych o dobre trzysta kilometrów.
   – Wiesz? Wpadłem na pomysł, żeby się przenieść na twoją uczelnię – zacząłem pewnego dnia kiedy już trochę przemyślałem tę sprawę.
   – Naprawdę? Chciałoby ci się?
   – Mam dobre oceny i wasza uczelnia powinna mnie przyjąć, ale nie wiem co ty byś na to powiedziała?
   W odpowiedzi otrzymałem czuły pocałunek.
   – To by było wspaniale. Moglibyśmy razem zamieszkać – usłyszałem też entuzjastyczną odpowiedź.
   – Naprawdę? Zgodziłabyś się? Tak bez ślubu? – upewniałem się.
   – Ślub to ogromne przedsięwzięcie i zobowiązanie, więc zostawmy to sobie na później aż się dotrzemy.
   W ten sposób nasze rozstanie po wakacjach nie było smutne ale pełne nadziei. Zaraz po powrocie udałem się do dziekanatu mojej dotychczasowej uczelni, który bez problemów i szybko wydał mi niezbędne dla przejmującej uczelni zaświadczenie. Następnego po tym dnia wyjechałem rannym pociągiem do miasta studiów Marty. Wiedząc, że mieszkała z rodzicami w pobliskim miasteczku nawet nie informowałem. Bez problemu podjechałem na uczelnię i odszukałem właściwy dziekanat.
   – Nie wiem czy pan dziekan się zgodzi na przyjęcie pana. Mamy dużo studentów – pracownica dziekanatu wylała na mnie kubeł zimnej wody.
   – Czy mogę porozmawiać z panem dziekanem? – nie odpuszczałem.
   – Pan dziekan ma teraz urlop. Musi pan najpierw napisać podanie – usłyszałem zimne.
   Wolałem nie pytać o dostęp do drukarki tylko odszukałem najbliższą kawiarenkę internetową, gdzie wszystko sprawnie załatwiłem. W południe złożyłem dokumenty w dziekanacie.
   – Kiedy mogę oczekiwać decyzji? – zapytałem niepewnie bojąc się opryskliwego potraktowania.
   – Proszę zadzwonić w przyszłym tygodniu. Tu jest numer telefonu – usłyszałem zaskakująco uprzejmą odpowiedź.
   Wracając pociągiem do domu zadzwoniłem do Marty.
   – I nie podjechałeś do mnie – zaczęła z pretensją – Przecież to bardzo blisko. Ja codziennie dojeżdżam.
   – Wybacz, chciałem zdążyć do domu przed nocą – tłumaczyłem się, chociaż tak naprawdę bałem się też, że Marta zechce mnie przedstawić rodzicom, a nie byłem na to przygotowany, czyli po prostu stchórzyłem, a przecież w końcu będę musiał z tym się zmierzyć.
   Kolejne dni ciągnęły się niemożliwie. Codziennie wydzwaniałem do Marty i wśród różnych tematów snuliśmy marzenia o naszej najbliższej przyszłości. Zadzwoniłem też do dziekanatu.
   – Pan dziekan zapoznał się z pana sprawą, ale jeszcze nie zdecydował czy pana przyjmie na swój wydział – usłyszałem zimne.
   – A kiedy mogę oczekiwać decyzji?
   – A czy mógłby pan zgłosić się na dyżurze pana dziekana? Ma go w czwartki o ósmej rano.
   – Oczywiście! Przyjadę. Może pani zapisać mnie w kolejce do pana dziekana?
   Tym razem musiałem wsiąść w pociąg wyjeżdżający o trzeciej nad ranem. Bardzo się pilnowałem żeby się nie spóźnić. Ubrałem się też w garnitur. Umówiłem się z Martą, że spotkamy zaraz po mojej wizycie u dziekana. Tymczasem ona od samego rana czekała na mnie na korytarzu dziekanatu.
   – Cześć Marta – powiedziałem i chciałem ją krótko pocałować, ale ona przylgnęła do mnie z całą siłą tak, że ledwo się wyrwałem.
   Zauważyłem, że ktoś nas minął.
   – To pan dziekan – usłyszałem ściszone – Idź już bo on nie lubi spóźnialskich.
   Trochę mnie zbiła z tropu, bo dziekan może mieć mi za złe, że publicznie całuję się, na dodatek w centrali jego wydziału.
   – Przeczytałem pana podanie i jeszcze mnie pan nie przekonał bym pana przyjął – zimno przywitał mnie dziekan – Ma pan jakieś osiągnięcia?
   – Programować zacząłem już w gimnazjum – zacząłem nieśmiało.
   – I cóż pan takiego zaprogramował? – usłyszałem ironiczne.
   – Mama jest dentystką, więc zrobiłem jej program zawiadujący kartoteką pacjentów.
   – To jak on pamiętał tych pacjentów pana mamy?
   – Począwszy od danych osobowych, a skończywszy na stanie uzębienia z dokładnością do pojedynczego zęba.
   – A jak ktoś miał protezę?
   – Oczywiście, że mój program to też pamiętał.
   – I to wszystko zrobił gimnazjalista?
   – Nie tak od razu. Program rozwijałem przez kilka lat rozbudowując funkcjonalność czyli to co prezentował na ekranie i zapamiętywał w bazie danych.
   – Chętnie bym zobaczył pana program, ale na pewno pan do tego nie jest przygotowany.
   – Opublikowałem ten program jako open-source i może pan dziekan go ściągnąć z mojej strony.
   – To poproszę adres – usłyszał zaskakującą odpowiedź, a dziekan obudził swego laptopa i uruchomił przeglądarkę.
   – Łeb for hiuman kom, gdzie for jest wyrażone cyfrową czwórką.
   Dziekan wpisał podany łańcuch znaków i na ekranie ukazała się mozaika różnych zdjęć.
   – Proszę kliknąć w zdjęcie dentystki w białym fartuchu po prawej u góry.
   Po chwili program ściągnął się na komputer dziekana i został na nim zainstalowany.
   – Ten program startuje z przykładową bazą danych fikcyjnych pacjentów – mówiłem przejęty.
   Patrzyłem jak na ekranie pojawiają się kolejne formularze programu. Zdziwiłem się, że mój egzaminator bardzo sprawnie radzi sobie z tym.
   – Świetnie! Przyjmuję pana! – w końcu usłyszałem upragniony werdykt.
   – Dziękuję! – Poczułem jak moje oczy wilgotnieją z wrażenia.
   – A tak między nami to jaki jest prawdziwy powód pana przenosin właśnie do nas? – zapytał, a ja poczułem miękkość w nogach i na chwilę zaniemówiłem.
   – Chyba ją minąłem w korytarzu, prawda? Poznałem, że to nasza studentka.
   Przytaknąłem.
   – Życzę więc powodzenia w studiowaniu i życiu prywatnym – dziekan wstał i wyciągnął do mnie rękę, a ja poderwałem się gwałtownie i ścisnąłem ją pewnie trochę za mocno.
   Marta po mojej minie od razu poznała, że odniosłem sukces i przytuliła się do mnie.
   – To teraz się nie wymigasz od wizyty u moich rodziców – zbladłem gdy to usłyszałem.
   – Dobrze – odpowiedziałem dziarsko maskując swoje zakłopotanie – Muszę zacząć od kupienia kwiatów.
   – Na dworcu jest kwiaciarnia, tak że zdążysz je kupić przed odjazdem pociągu, a ja dzwonię do mamy żeby ją uprzedzić o twojej wizycie.
   Marta rozmawiała przy mnie, ale nie słyszałem rozmówczyni.
   – Mama pyta czy nie pogardzisz zupą pomidorową i na drugie karkówką z ziemniakami? – pytała Marta.
   – To bardzo dobry zestaw jeśli nie sprawię kłopotu.
   Marta dokończyła rozmowę, a my zbliżaliśmy się do dworca i po chwili weszliśmy do kwiaciarni.
   – Mama lubi róże, ale nie gardzi też innymi kwiatami – Marta starała się mi pomóc w wyborze.
   – To może zaproponuję kombinację margaretek, alstromerii, róż oraz przybrania – wtrąciła się ekspedientka.
   Przystałem na to i w chwilę później z tym obszernym bukietem wsiedliśmy do podmiejskiego pociągu.
   – Tata jest elektronikiem i pracuje w serwisie komputerowym – usłyszałem w odpowiedzi na pytanie o rodziców, bo chociaż już o tym rozmawialiśmy chciałem zgłębić temat.
   – To widzę, że poszłaś w jego ślady. Prawda?
   – Niezupełnie, bo on się prawie nie zna na oprogramowaniu, a ja na moich uniwersyteckich studiach ledwo liznęłam sprzętu.
   – A mama?
   – Uczy matematyki w liceum.
   – To blisko informatyki i pewnie ci pomogło.
   – Niekoniecznie, bo mama nie uległa modzie na dokształcenie się w informatyce – usłyszałem.
   Powiedziała mi jeszcze trochę o ich hobbystycznych zainteresowaniach, a oboje w wolnym czasie bardzo lubili czytać zwłaszcza literaturę piękną. I tak gawędząc dojechaliśmy do urokliwej stacji rodem z początków XX wieku, na której budynku staroświecki zegar pokazywał szesnastą dwadzieścia. Marta poprowadziła mnie pieszą drogą biegnącą na skróty. Kiedy weszliśmy do ich mieszkania na pierwszym piętrze pojawiła się jej mama, która wyglądem przypominała córkę tylko w starszym wydaniu.
   – Och, jakie piękne kwiaty – usłyszałem – Może się odświeżycie po podróży, a ja zaraz podaję obiad.
   Do stołu zasiedliśmy we czworo z jej ojcem, który zdążył wrócić z pracy.
   – A pan czym się zajmuje? – spytał ojciec gdy matka wyszła do kuchni by przynieść drugie danie.
   – Podobnie jak Marta studiuję informatykę i teraz sobie załatwiam przeniesienie na jej uczelnię.
   – No to widzę, że pan się zaangażował nie mniej niż Marta – tonem lekkiego zaskoczenia skomentował – bo ona po wakacjach tylko o panu Arturze mówi.
   – To ja może przyznam się, że planujemy z Arturem wynająć kawalerkę blisko uniwersytetu i razem zamieszkać – Marta poczekała z tym oświadczeniem aż jej matka wróciła z kuchni.
   – Coś takiego! – prawie równocześnie wykrzyknęli zaskoczeni rodzice – Planujecie ślub? – spytała matka.
   – Ani ja ani Artur nie chcemy tego robić pochopnie – odpowiedziała Marta.
   Nastała chwila ciszy, która złowieszczo dzwoniła mi w uszach.
   – A czy wspólne zamieszkiwanie nie jest zbyt pochopne? – dziwiła się matka.
   – Co w tym dziwnego? Chcemy się lepiej poznać zanim zwiążemy się na resztę życia – wypowiedź Marty zakończyła dyskusję, chociaż wyczuwałem, że rodzice powstrzymywali się przed kontynuacją.
   – Panu Arturowi przygotuję spanie w pokoju Kajtka, który już nie mieszka z nami – matka powiedziała to takim tonem, że wyczuwało się, że nie chce byśmy z Martą spali razem.
   – Och, nie chciałbym sprawiać kłopotu. Mogę pojechać nocnym pociągiem – wyczułem dystans w nastawieniu rodziców Marty i chciałem jakoś zręcznie wybrnąć.
   – Nie ma mowy Arturze, nie będziesz się tułał po nocy – tylko Marta była stanowcza.
   Pokój po Kajtku zachował nastoletni charakter. Był cały oblepiony plakatami zespołów i solistów muzycznych sprzed kilku lat. Biblioteczka pełna była literatury fantasy w pstrokatych okładkach. Łóżko było wąskie przykryte narzutą z sylwetką Harrego Pottera. Pod oknem stało biurko z kilkoma szufladami, a za podkładkę służył kalendarz sprzed dwóch lat. Czułem się zmęczony po tak wcześnie rozpoczętym dniu i pełnymi napięcia rozmowami z dziekanem i rodzicami Marty. Przed nocą wziąłem jednak natrysk i wsunąłem się pod przygotowaną przez mamę Marty świeżą pościel w samych bokserkach, bo nie planowałem noclegu. Bardzo szybko zasnąłem.
   Obudziłem się kiedy było już jasno i poczułem delikatny masaż mojego torsu i zwilgotnienie w prawym uchu. To była Marta. Leżała na boku tuż przy mnie. Dotknąłem jej uda, a potem piersi. Była cała goła. Obróciłem się na bok w jej kierunku i pocałowałem ją wpychając się językiem. Ona tymczasem włożyła dłoń w moje bokserki. Czułem jak twardnieję. Jednym ruchem znalazłem się nad nią i obróciłem ją na plecy. Była wilgotna kiedy w nią wchodziłem.
   Po wszystkim usłyszeliśmy trzaśnięcie drzwi w korytarzu.
   – To tata wychodził do pracy. Muszę wracać do siebie, żeby mama nie zauważyła – szepnęła mi do ucha wieńcząc pocałunkiem i wyskoczyła z łóżka ubierając nocną koszulę.
   Matka chyba nie zauważyła jej nocnej wizyty, ale nie odzywała się do mnie. To Marta przygotowała jajecznicę na boczku. Potem odprowadziła mnie na dworzec. Zadzwoniła do mnie późnym wieczorem.
   – Pokłóciłam się z rodzicami – zaczęła emocjonalnie. Czułem, że cierpi.
   – O co poszło? – spytałem retorycznie.
   – Oni się nie godzą na to żebyśmy już zamieszkali razem. Nawet nie są za szybkim ślubem. Chcą żebyśmy się spotykali co najmniej rok.
   – A co ty na to?
   – Ja chcę, żebyśmy jak najszybciej znaleźli kawalerkę. Już znalazłam kilka propozycji. Może byśmy razem obejrzeli?
   Już następnego dnia spotkaliśmy się na dworcu skąd poszliśmy wizytować kolejne kawalerki.
   – Będziemy musieli sami zarobić na wynajem, bo moi rodzice na pewno nie pomogą – ostrzegła mnie na wstępie.
   – Ja już pracowałem u siebie i mam dobre referencje by startować w nowym miejscu – starałem się ją uspokoić.
   Spośród kilku ofert wybraliśmy tani ale umeblowany pokój aneksem kuchennym, łazienką i przedpokojem. Kawalerka nie była położona tuż przy uniwersytecie, ale blisko tramwaju z bezpośrednią linią. Udało się też, że mogliśmy się od razu wprowadzić i w ten sposób zostałem u niej na wyjeździe kilka dni. Wykorzystaliśmy je obydwoje na poszukiwanie pracy. Przyjął nas ten sam pracodawca ze zrozumieniem podchodzący do elastycznego czasu pracy, który umożliwił nam bezproblemowego godzenie zarabiania ze studiami.
   Ani jej ani moi rodzice nie wspierali nas materialnie, ale dawaliśmy sobie radę, bo nasze uposażenia stopniowo rosły. Rodzice Marty początkowo źli i nieufni stopniowo pogodzili się z wyborem Marty i często nas do siebie zapraszali na obiady łączone z grami planszowymi do późna. Po kilku latach wzięliśmy ślub i dorobiliśmy się dzieci. Dziadkowie chętnie nam pomagali w zajmowaniu się nimi. W taki to sposób nasza z Martą wakacyjna miłość przerodziła się w trwały związek.

Możesz również polubić…

1 komentarz

  1. Ten wpis o tytule "Sercu na ratunek" z kategorii "Opowiadanie" dotyczący: , , , , , czeka na Twój komentarz. Na pewno masz na ten temat coś ciekawego do powiedzenia. Co sądzisz o tym, co napisałem?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *