Tekst Gość
liczący 3971 znaków był czytany 335 razy
Strona Alana Bita
Gość
Książki mają czarowną moc przenoszenia mnie w czasie i przestrzeni. Ponieważ lubię fantastykę naukową, więc te podróże bywają dalekie i zaskakujące.
Pewnego wieczora byłem tak zaczytany, że dopiero po chwili zareagowałem na natarczywy dzwonek do drzwi. W progu stał młody mężczyzna w potarganym ubraniu i z rozwichrzonymi włosami. Z jakimś blaskiem bijącym z oczu zaczął mnie żarliwie przekonywać.
- Musi mnie pan wpuścić i wysłuchać. Dzieje się coś niezwykłego.
Zawahałem się. Nie chciałem tracić swego spokoju dla kogoś w najlepszym razie poddenerwowanego. Jednak spojrzałem na tego zmarnowanego człowieka i zrobiło mi się go żal. Uznałem, że muszę mu pomóc.
- Proszę usiąść. Zaraz zrobię herbaty – zaproponowałem.
Gość opierał się i koniecznie chciał mi się zwierzyć ze swoich obserwacji.
- Od kilku dni spaceruję po okolicy i niech pan sobie wyobrazi, że nie mogę dojść dalej niż kilka kilometrów od centrum miasta.
- No cóż. Pewnie brakuje panu kondycji – skwitowałem kpiąco.
- Nie, to nie to - Pokiwał przecząco głową – Potrafię obejść centrum miasta kilka razy dookoła, lecz nigdy nie mogę dojść, do którejś z pobliskich miejscowości.
- Jak to możliwe? - zapytałem.
- Nie wiem. Coś jakby wszystkie drogi prowadziły do przyslowiowego Rzymu, albo niedostrzegalnie przeskakiwały jedna w drugą.
- To może jednak. Napije się pan gorącej herbaty? - ponowiłem propozycję.
Tym razem przytaknął głową i rozwalił się kompletnie wyczerpany w fotelu.
Kiedy wróciłem z herbatą już spał. Postawiłem ją cicho przed nim i sam też zagłębiłem się w fotelu. Nie obudził go nawet dzwonek do drzwi. Poszedłem otworzyć.
- Zasnął w fotelu w salonie panie doktorze. Może wystarczy jakiś zastrzyk na uspokojenie? - zaproponowałem.
Lecz nikt mnie nie słuchał. Dwóch mężczyzn podążyło do salonu. Ten którego miałem za doktora został przy drzwiach. Odwracając się w jego kierunku zobaczyłem, że trzyma wymierzoną we mnie broń pneumatyczną. Nic więcej nie pamiętam.
Ocknąłem się na posłaniu pokrywającym jakąś pryczę. Wokół mnie pełno było podobnych ze śpiącymi mężczyznami. Wokół nocna poświata. Wyszedłem drzwiami przed budynek, który okazał się być baraczkiem. Wokół stało kilka podobnych.
- Masz coś do palenia? - usłyszałem z ciemności.
Spojrzałem w tym kierunku i dostrzegłem starszego mężczyznę. Pogrzebałem w kieszeni znajdując wymiętą paczkę papierosów. Wyciągnąłem w jego kierunku. Chwycił łapczywie papierosa. Zapalił i zaciągnął się głęboko.
- Pewnie nie wiesz co jest grane? - zagaił współczującym tonem.
- Pokiwałem twierdząco.
- Widziałem jak cię przywieźli. Nie jest wesoło. To rzeczywiście obóz koncentracyjny pod miastem.
- Coś takiego? A kto go zbudował i w jakim celu? - dopytywałem wzburzony.
- To obcy. Nie ludzie. Przybyli z gwiazd i tam nas zabierajÄ….
- Chrzanisz.
- Sam się przekonasz. Zaatakowali nasze miasto i zabrali je z całym dobytkiem do swego gigantycznego statku kosmicznego.
- Coś takiego? - Nie dowierzałem – Ale po co?
- Może traktują nas jak mrówki. Do doświadczeń. Tyle, że nie chcą dopuścić by mrówki się denerwowały i wszelkie przejawy niepokoju tłumią zabierając do takich jak ten obozów.
- Ale skoro jesteśmy w kosmosie to powinniśmy być w stanie nieważkości.
- Mamy tu takiego profesorka, który twierdzi, że ten cylinder się obraca i wytwarza sztuczne pole grawitacyjne tak, że niczego nie możemy zauważyć. Niczego poza tym, że idąc w dowolnym kierunku zawsze wracamy w to samo miejsce.
Zamyśliłem się. Czy ten tekst ma sens? Czy jak ktoś inny to przeczyta to też poczuje ciarki na plecach i zastanowi się jak ktoś do niego zadzwoni w jesienny wieczór? Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Odłożyłem na stolik długopis i kartkę papieru.